Wizyta w Rzymie to typowy męski wypad w doborowym trio, czyli Marek, Krzysztof i Kacper. Można by rzec familia-da. Termin wycieczki przypadł na połowę listopada. W Polsce deszcz i chłód a na Półwyspie Apeninskim ponad 20-cia stopni na plusie. W dzień jak najbardziej krótki rękawek, ale wieczorami różnie. Młodsza część rodu była pierwszy raz, zatem wszystko chłonęła wszystkimi zmysłami. Były spacery dzienne i przedsmak życia nocnego.
Wizyta w Rzymie to typowy męski wypad w doborowym trio, czyli Marek, Krzysztof i Kacper. Można by rzec familia-da. Termin wycieczki przypadł na połowę listopada. W Polsce deszcz i chłód a na Półwyspie Apeninskim ponad 20-cia stopni na plusie. W dzień jak najbardziej krótki rękawek, ale wieczorami różnie. Młodsza część rodu była pierwszy raz, zatem wszystko chłonęła wszystkimi zmysłami. Były spacery dzienne i przedsmak życia nocnego.
Nieodzownym punktem każdej wycieczki jest Watykan i plac z Bazyliką św. Piotra. Monumentalna, dostojna z kolorowymi marmurami. Wewnątrz świątyni, jak i na jej zewnętrznych kolumnach wyniosłe kamienne postaci świętych zdają się zapraszać na duchową ucztę, ale i strzec odwiecznych skarbów znajdujących się dookoła. Idąc w stronę Tybru nie sposób nie zatrzymać się chociaż na chwilę przed rotundą Castle Sant’Angelo /Zamkiem Świętego Anioła/ oraz sąsiadującym z nim przeogromnym barokowym gmachem administracji sądowniczej. Przechodząc przez most w oczy od razu rzuca się niski poziom wody. Czyżby zmiany klimatyczne nie oszczędzały nawet najstarszych cywilizacji? Zerknęliśmy przez chwilę za mury znajdujące się w dolnej dzielnicy kupieckiej, przylegającej do Tybru. Tu niewiele zmieniło się od stuleci. Dalej pomaszerowaliśmy w kierunku Piazza Navona – miejsca spotkań artystów i malarzy. W tym pełnym melancholii nastroju, pośród szumu fontann wspaniale pije się espresso, młodzież natomiast raczyła się pysznymi lodami. Po błogim odpoczynku w świetnym nastroju przemieszczaliśmy się w stronę jednej z najstarszych świątyń w mieście – Panteonu. Ta okrągła – na początku swego powstania – „pogańska” świątynia ocalała dzięki przekształceniu jej w kościół chrześcijański. Ciekawostką z czasów jej powstania jest kopuła dachowa z otworem w jej środku. Ówcześni budowniczowie podjęli się nie lada wyzwania, gdyż nikt przed nimi nie zaprojektował i nie wykonał dachu o takim – kulistym – zakończeniu. Ma około 2000 lat i świetnie się trzyma. W jej murach spoczywa król Emmanuel, który zjednoczył prowincje włoskie. Pełni wrażeń – nie wiedzieć jak – znaleźli się po chwili spacerku przy fontannie Di Trevi. Miejsce najchętniej odwiedzane przez wszystkich zakochanych. Wrzucenie pieniążka w jej toń gwarantuje rychły powrót do bram miasta. Jedna z opowieści głosi, że inspiracją do wyrzeźbienia największej muszli ze spiętrzoną wodą byłą mydelniczka nieszczęśliwie zakochanego fryzjera, który miał zakład właśnie przy tym placu. Miejsce urokliwe zarówno w dzień, jak i nocą. Stąd już tylko parę kroków zostaje do „hiszpańskich schodów”. Niestety – obecnie są gruntownie odrestaurowywane, ale i tak byliśmy.
Na nasz kolejny dzień nastawiliśmy się bojowo, gdyż obudził się w nas duch gladiatorów. Co prawda jest nas trzech jak muszkieterów, ale to inna francuska bajka. Od razu po wyjściu z tunelu metra przed nami wyrosło Koloseum. Chciałoby się zacytować z filmu „Gladiator” czarnoskórego przyjaciela „nie wiedziałem, że ludzie umieją tak budować”. Za każdym razem, gdy stoję przed tym „teatrem” życia i śmierci, strachu i chwały, słyszę chrzęst stali, bitewne krzyki i wiwatujący tłum. Przy łukach Konstantego gladiatorzy obmywają się z krwi i opatrują rany, ciesząc się życiem. Tylko na jak długo? Tu każdy dzień i każda godzina to tylko chwila życia przybliżająca do wieczności. W sąsiedztwie Koloseum znajduje się najstarsza część – i ta właściwie – powinna dumnie nosić przydomek „wiecznego miasta”, gdyż jest od początku jego powstania. Forum Romanum to ogromne spektrum świątyń, mozaik, granitowych kolumn i ruin budowli sprzed tysięcy lat. Każdy, kto zatopi się myślami w przeszłość, zobaczy oczami wyobraźni świetność tych zamierzchłych czasów. Niewskazany jest tu młodzieńczy pośpiech, ani opinie, że „wszystko wygląda jak niedokończona budowa”. Spacer dawnymi ulicami kolebki cywilizacji mówi o potędze Cesarstwa Rzymskiego.
Zaraz po wyjściu z tego historycznego grodu napotykamy na schody, które są przed pomnikiem narodowym zwanym popularnie „Ołtarzem Ojczyzny”. Marmurowe schody, żołnierze oddający „sprawie” honory a nad tym wszystkim pędzące rydwany. Kilkaset metrów dalej kościółek i kamienny okrąg, czyli „usta prawdy”. Kłamczuchom nie radzę wkładać w usta ręki bo mogą ją stracić. Rządnym bazarowych klimatów polecam spacer na Campo de Fiori. Jednak oprócz nazwy nic odkrywczego nigdy tam nie dostrzegłem. Jest jeszcze kilka miejsc wartych uwagi jak prawdziwa Piramida, Parlament, Lateran i Santa Skala, Bazylika Pawła za Murami, czy chwila relaksu nad Morzem Tyrreńskim w starożytnej Ostii. Każdy powrót do Rzymu niesie ze sobą wciąż nowe doznania. A to niedostrzeżony gzyms a to ukwiecony balkon a to ruiny czy budowla, której nie zauważyłem patrząc w tym czasie na inne architektoniczne cuda.
Rzym jest wieczny jak i wspomnienia z pobytów w jego słonecznych murach.
Z niecierpliwością oczekuję na ponowne odwiedziny miejsc, w których czuję się komfortowo, nastrojowo i odrodzony duchowo. Co nie oznacza, że nie ciągnie mnie do tych miejsc, których jeszcze nie odkryłem.
0 thoughts on “W wiecznym mieście – wieczne słońce”